Zmiany

Jak na absolwentkę liceum, odwiedzam swoją szkołę zdecydowanie zbyt często. Uspokajając wszystkich martwiących się o moje zdrowie psychiczne - jest to w znaczącej mierze zasługa biurokracji (kiedy w środku sierpnia dostajesz stypendium za zeszły rok szkolny, lol), a trochę też mojej dezorganizacji. Wizyty te chyba trochę spowodowały, że nie czuję się aż tak oderwana od tej szkoły jak powinnam. Bo wiecie - będąc w gimnazjum podstawówkę odwiedziłam chyba dwa razy. Będąc w liceum - w gimnazjum stopę postawiłam dwa razy. Nie z braku sympatii, ale raczej z braku potrzeby zarówno formalnej, jak i sentymentalnej. W związku z tym mimo że rozpoczął się już nowy rok szkolny, a jeszcze nie zaczął akademicki, nadal czuję się częścią licealnej społeczności. 



Ostatnie dwa miesiące przyniosły burzliwą zmianę w moich planach życiowych. Zamiast ruszać w Podróż Życia na studia do Londynu, na które się dostałam, i co do których nie było właściwie żadnych przeciwwskazań, w ostatniej chwili postanowiłam zostać. W ostatniej chwili, to znaczy dzień po zakończeniu rekrutacji na UJ - w której wzięłam udział "na wszelki wypadek" - uświadomiłam sobie, że nie chcę studiować chemii medycznej w Londynie. Sam wyjazd jest, owszem, całkiem pociągający, ale nie w sytuacji, w której muszę zadłużyć się na prawie 30 tysięcy funtów aby studiować kierunek, z którym nie wiążę przyszłości.  Właśnie na tym polega problem ze studiami w UK - aplikujesz z tak dużym wyprzedzeniem w stosunku do wyników matury (a nawet większym w przypadku angielskich A-Levels), że pragnienia i cele mogą zmienić się jeszcze wielokrotnie. 

Koloru mojej jakże wspaniałej sytuacji, w którą sama się wkopałam, dodaje fakt, że z moimi wynikami znalazłam się dokładnie na granicy progów punktowych z poprzednich lat - szczęście w nieszczęściu, że dotyczyło to pierwszych progów, które na tym kierunku mają w zwyczaju relatywnie mocno spadać. Z pierwszej listy zabrakło mi 2/3 punkta. Możecie pomyśleć - to chyba spałaś spokojnie, skoro miałaś wyraźne dowody z lat poprzednich, że progi spadają? 

Ha. Ha. Ha. 

Oczywiście, że nie. Przez bity tydzień codziennie sprawdzałam progi na wszystkich uczelniach oferujących ten kierunek, udałam się na wgląd do prac maturalnych, siedziałam jak na szpilkach pomimo wiedzy że 1. niemal na pewno się dostanę 2. i tak nie zaaplikuję już na inne uczelnie 3. wyniki tak czy siak są za tydzień... Zapomniałam dodać, że mój wspaniały sekret znały nieliczne osoby w postaci pani w dziekanacie Wydziału Chemii UJ (gdzie zapisałam się i skreśliłam z listy studentów), dwie panie w OKE, grupka osób z pewnej grupy na Facebooku, koleżanka z podstawówki oraz BFF mająca własne studia na głowie. Innymi słowy - prawie nikt z moich bliskich przyjaciół albo rodziny (czyt. prawie nikt z ludzi, których mój los faktycznie obchodzi). Great. 



Nie powiedziałam nikomu, ponieważ niemal czułam ten możliwy osąd - zwłaszcza gdyby z docelowym kierunkiem nie wypaliło. Jak to, przecież ten Londyn to było od zawsze twoje MARZENIE, przecież zawsze chciałaś tam jechać, przecież, przecież, przecież. Myślę, że rozumiecie - prawdopodobnie nie zniosłabym reakcji otoczenia gdyby okazało się, że jednak się nie udało z docelowym kierunkiem. Że jednak jadę, chociaż nie chcę. Przegrana. A to pech. 

Do wszystkich czytelników, zwłaszcza stojących teraz przed wyborem dalszej drogi życiowej: marzenie to nie cyrograf. Nie wiąże cię ani do niczego nie zobowiązuje. Może się zmieniać, znikać i pojawiać nagle i bez uprzedzenia - a to, że coś kiedyś było twoim marzeniem, nie sprawia, że musisz się tego trzymać już zawsze. Właśnie dlatego że było, a nie jest. Pamiętajcie o tym. 

Chciałam również zaznaczyć, że w zasadzie niczego nie ryzykowałam podejmując decyzję o zmianie kierunku. Gdyby z kierunkiem docelowym nie wyszło, po prostu trzymałabym się poprzedniego planu i pojechała do Londynu. Może przeniosłabym się na biochemię w pierwszych tygodniach roku akademickiego. Może reaplikowałabym na inny kierunek. Miejsce na UCL czekało na mnie w tym samym czasie, gdy ja czekałam na miejsce na UJ. Zapewne nie byłabym w Wielkiej Brytanii nieszczęśliwa - raczej przez kolejne miesiące lub lata zastanawiałabym się "co by było, gdyby". Wiem, że nie dla każdego tego typu decyzje przebiegają łagodnie i bezboleśnie, i że czasem łączy się to ze znacznie większą ilością koniecznych wyrzeczeń. Niemniej jednak - zawsze warto rozważyć tę drugą opcję. Nie trzymać się pierwszej tylko dlatego, że była pierwsza. 



Mnie się udało już z drugiej listy. Zostałam przyjęta w poczet studentów Wydziału lekarskiego Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. 

Ktoś w którymś momencie tego wariactwa napisał mi, że poczułam powołanie i powinnam pójść za jego głosem. Być może. Nie wierzę w powołania, za to wierzę w zmienność ludzi i w to, że nie jesteśmy z kamienia (a nawet kamień nie jest niezmienny). Jeśli mam być szczera, od czasu do czasu pojawia się cichy głosik mówiący "a może studia humanistyczne... a może zostaniesz tłumaczem...". I wiecie co? Może. A może nie. Na chwilę obecną nie, ale w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie. 

Oczywiście znajdą się osoby, które powiedzą mi, że zabieram innym marzenia, że na pewno nie mam powołania, że ludzie pracowali latami, że bałam się wyjechać, że zostałam bo ktośtam, że będę przez to beznadziejną lekarką, że na pewno pożałuję... Większość z tych rzeczy to w zasadzie moja sprawa - dziękuję za troskę, ale naprawdę moja życiowa satysfakcja wymaga wyłącznie mojego zainteresowania. I ponieważ nie mam jak udowodnić, że nie podjęłam tej decyzji bo strach/ludzie/pieniądze/złośliwość - wszak będzie to słowo przeciwko słowu - mogę tylko wszystkich zainteresowanych zapewnić, że do studiów zamierzam się porządnie przyłożyć, by swoją pracę wykonywać w przyszłości rzetelnie. Dziękuję za uwagę. Dodam jeszcze, że obiło mi się o uszy że to w sumie trudne studia, także chyba muszę uważać? W tej kwestii również dziękuję za wszelką okazaną troskę. Dziękuję tak, jak dziękuję paniom przy kasie za propozycje promocji - grzecznie, ale odmownie. 

A tak mniej poważnie - z posta który miał być postem z gatunku "Gdzie jest moje miejsce?" zrobił się trochę pokręcony life update. Na to mogę jedynie zarzucić klasycznym "no cóż", i powiedzieć, że być może będzie trochę więcej postów, bo mam trochę więcej inspiracji w głowie. A być może nie? 
Zobaczymy. W każdym razie żyję, mam się całkiem niczego sobie, i nie zamierzam porzucać innych dziedzin życia na rzecz studiów. 

Dzisiejszy wpis ilustrują kwiaty, ponieważ kwiaty są ładne. Kwiaty pochodzą z kaboompics.com

Komentarze

  1. Nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam, a jednocześnie zaskoczyłam, kiedy zobaczyłam tego posta w tym całym tłumie innych postów blogów, które obserwuję. Chciałabym powiedzieć, że na szczęście mnie te sprawy jeszcze nie dotyczą. No właśnie, tylko "jeszcze", a nie "już", bo sama będę musiała podjąć decyzję już za niecałe dwa lata, a jeśli zdecyduję się na studia za granicą, to nawet niecały rok i choć mam jeden taki przedmiot, który jest moim tak zwanym "konikiem", to wciąż zastanawiam się czy to jest na pewno, to co chcę robić w życiu. Zawsze pozostaną pytania "co by było gdyby" i nawet jeśli milion osób powie mi żebym się nie przejmowała innymi, to i tak mnie to będzie obchodzić, niestety.
    Gratuluję dostania się na studia, na które chciałaś i życzę powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz