Jesień

Przez większość mojego życia pytanie o ulubioną roku powodowało zapętlenie się mojego mózgu. Zima wiązała się ze świętami, kocykiem, śniegiem i nartami, ale też staniem na przystankach w zimnie, wychodzeniem z domu po ciemku i wracaniem do niego po ciemku (coming soon) i koniecznością zakładania wielu warstw ubrań. Wiosna to powiewy świeżego powietrza, kwiaty i słońce, ale też pogoda wymagająca taszczenia ze sobą kurtki, czapki i szalika w drodze powrotnej do domu - no i zwykle najbardziej intensywny okres w nauce. Lato to oczywiście wolność, podróże i owoce, ale także gorąc, komary i trudne do przezwyciężenia lenistwo. Jesień z kolei była zawsze momentem powrotu z nowymi siłami do pracy, do prawdziwego życia - rok szkolny jeszcze człowieka nie zmęczył, a wszystkie nadchodzące wydarzenia były daleko - ale dni stają się coraz dłuższe, pogoda coraz bardziej deszczowa, a do najbliższego długiego weekendu jest boleśnie daleko. 




I tak pogrążałam się w tych rozważaniach, by koniec końców stwierdzać nieodmiennie, że nie wiem. Nie uważam,  żeby było w tym coś niewłaściwego (nie jesteśmy wszak w przedszkolu i nie musimy mieć ulubieńca w każdej kategorii), jednak związana ze zmianą sytuacji życiowej zmiana perspektywy sprawiła, że mogłam inaczej spojrzeć na jesień. I chyba mnie zauroczyła. 

Wolny wrzesień odsłonił przede mną to, co zwykle skrywała gorączka nowego roku szkolnego. Pierwsze, jeszcze niemal niewidoczne suche liście, prawie dojrzałe kasztany na drzewach, ten pierwszy dzień gdy zakładasz długie spodnie i nie żałujesz tej decyzji po pięciu minutach od wyjścia z domu. W tym roku wrzesień rozpoczęłam tygodniową wycieczką do Wrocławia, Poznania i Sandomierza - mogę śmiało powiedzieć, że do Wrocławia pojechałam jeszcze latem, ale w Poznaniu przywitała mnie już wczesna jesień. 



Jest w tej wczesnej jesieni coś kojącego i uspokajającego, trochę jak we wczesnym popołudniu w miły dzień. Wreszcie możesz zaparzyć herbatę i cieszyć się jej ciepłem, zajrzeć do szafy do ulubionych bluz i swetrów, odetchnąć rześkim powietrzem wieczora. Mój umysł już odpoczął od poprzedniego roku szkolnego, a nie zaczął jeszcze się martwić kolejnym (ściśle mówiąc, akademickim) - to bardzo przyjemny stan. Zakładam za dużą bluzę, długie spodnie i trampki, na głowę wianek, i po raz pierwszy od miesięcy czuję się w pewien sposób przebudzona. 

Lato usypia. Dni płyną leniwie i szybko jednocześnie przez palce, słońce praży, a ja trochę marzę by to się wreszcie skończyło. Nigdy nie kochałam bardzo wysokich temperatur, a od paru lat powtarzam, że moje optimum termiczne to około 22-24 stopnie (Celsjusza, oczywiście). Jesień z kolei sprawia, że budzę się z letargu, staję się bardziej uważna, doświadczam świata wokół siebie. Być może to brak konieczności myślenia o najbliższym pomieszczeniu z klimatyzacją, być może moja bluzowa zbroja - czuję się bardziej w swojej skórze. 



Zatem po raz pierwszy od lat mam ulubioną porę roku i jest nią jesień. Nie sądzę, żeby był w tym faktyczny wpływ internetu - nie zaczęłam odczuwać tęsknoty do dyń, swetrów i pumpkin spice latte. Może dlatego, że każda moja próba kupienia instagramowego swetra kończy się fiaskiem i zupełnie innym swetrem (przede wszystkim mniej oversize - nie jest to jakieś moje celowe działanie, po prostu tak wychodzi). Może dlatego, że wolę herbatę od pumpkin spice latte. Nie wiem. To, co rzuciło na mnie czar, to ta rześkość i nowość. Doświadczam świata pełnią zmysłów. Podoba mi się to.

Jesieni, przychodź.

kaboompics.com

Komentarze

  1. Jesień, o której piszesz, rzeczywiście można polubić, jednak jeśli już jesień, trochę będzie trwać, zaczną się deszcze, a słońca będzie coraz mniej, to już nie będzie taka fajna niestety. :P Jak tak sobie myślę, to to jest idealna pora na siedzenie w domku i czytanie, niestety ja jeszcze zwykłą szkołę muszę zaliczyć. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz