Jak to jest skończyć liceum?

Nieco ponad miesiąc temu odebrałam świadectwo potwierdzające uzyskanie przeze mnie wykształcenia średniego niepełnego. Można z góry założyć - moment, na który czeka większość uczniów. Jeszcze tylko matura (heh), i można cieszyć się nieograniczoną niczym wolnością, hasać po mieście, ruszać w podróż,  nadrobić wszystkie zaległości książkowo-serialowo-filmowe, i w ogóle prowadzić wspaniałe życie człowieka na najdłuższych wakacjach życia. 

Pewnie spodziewaliście się trochę, że drugi akapit zacznę od smętnego "Tylko, że nie", a następnie przystąpię do skrupulatnego wyliczania rozlicznych wad pomaturalnego nicnierobienia, które z tajemniczego powodu pozostawały od zawsze ukryte. Szczerze mówiąc, nie ma właściwie nic do ukrycia. Niewątpliwie dziwnym jest uczucie, że nagle masz czas na różne rzeczy w środku tygodnia, podczas gdy pozostałe roczniki walczą o oceny końcoworoczne i przeklinają 30-stopniowe upały, dusząc się w gorących klasach. Nagle okazuje się, że ludzie wychodzą ze swoich maturalnych jam niczym zwierzęta budzące się z zimowego snu, ba, widzisz znajomych z gimnazjum, których nie widziałeś od miesięcy, bo "matura" - a teraz znowu możecie na luzie się spotkać. Trzeba przyznać, że jest to uczucie bardzo miłe - przez ten krótki czas jesteś sobie sterem, żeglarzem, okrętem (pomijając, oczywiście, ograniczenia materialne, ale umówmy się - w tym wypadku raczej wiele się nie zmienia z dnia na dzień). 



Moje ostatnie parę tygodni składało się właściwie z kilku elementów. W dużej części z leżenia i nicnierobienia - nawet nie spędzania długich godzin na binge'owaniu upragnionych seriali (o czym za chwilę), ale po prostu obijania się, patrzenia w telefon, jedzenia i błogiego poczuciu, że chwilowo nic nie muszę, co było naprawdę miłą odmianą po ostatnich miesiącach. Jednocześnie gdzieś z tyłu głowy pewien cichy głosik robił mi wyrzuty - powinnam przecież teraz korzystać z najdłuższych wakacji życia, przeżywać przygody, rozwijać skrzydła, nigdy nie zapomnieć tych wspaniałych miesięcy! Bo przecież później będzie już tylko gorzej... prawda? Chyba nie. Spójrzmy realistycznie -za, załóżmy, 6, może 7 miesięcy, gdy studiowanie przestanie być atrakcyjną nowością, zapewne moim marzeniem będzie możliwość robienia niczego. Patrzenia w ścianę, myślenia o rzeczach, odświeżania Instagrama i obserwowania świata wokół siebie. Dlaczego więc nie wykorzystać jednej z ostatnich okazji, by nacieszyć się tą wolnością? 

Kolejnym elementem mojego życia stał się powrót do czytelnictwa. Ostatni rok, a nawet dwa lata, wypadają pod tym względem zdecydowanie miernie - zwłaszcza jak na mnie. No cóż, mogę się usprawiedliwić kilkoma rzeczami. Po pierwsze - wciągnęłam się w seriale, które nie tylko wymagały mniej wysiłku chociażby w kwestii dostępności (książkę jednak trzeba kupić lub pójść po nią do biblioteki, co nie tyle jest stratą czasu, co nie zawsze jest wysiłkiem który chce ci się podjąć), ale też zajmowały sporo czasu już podzielonego na porcje. Po drugie, przestałam odczuwać pociąg do czytania zasadniczej większości młodzieżówek - nowości wydawnictw po prostu nie wydawały mi się już atrakcyjne, moda na dystopie przeminęła, a w szeroko pojętym young-adult nic nie zdołało mnie zainteresować. Literatura nieco wyższych lotów z kolei, od klasyki do książek popularnonaukowych, wymaga po prostu więcej czasu i sił umysłowych, których może zwyczajnie brakować, gdy wracasz do domu po 8 godzinach zajęć. 

W zasadzie nie czuję z tego powodu jakiegoś wstydu. Ponieważ już dawno opuściłam wszelkiego rodzaju grupy i fanpejdże czytelnicze, nie stykałam się na co dzień ze zdjęciami stosów, podsumowaniami miesiąca i ogólnym wyścigiem "kto więcej, kto lepiej, kto fajniej". Dzięki temu ominęło mnie nieuzasadnione poczucie winy spowodowane rzekomym "zaniedbaniem czytelnictwa". Dlatego też teraz do czytania wróciłam nie z poczuciem ulgi, że wreszcie wracam na łono utopijnej Książkolandii, ale raczej z radością, że wreszcie mogę zabrać się za pozycje, które miałam upatrzone od dłuższego czasu. I to jest bardzo fajne - okazuje się, że ani nie zanikła moja zdolność stosunkowo szybkiego czytania, ani nie przestało mi to sprawiać przyjemności, ani mój gust nie stoczył się do rynsztoka. Ba, zaczęło mi sprawiać przyjemność czytanie w komunikacji miejskiej, co wcześniej nawet przy bardzo ciekawych książkach wywoływało ziewanie i poczucie zmęczenia. 



Ciekawą sprawą jest natomiast moje życie serialowe. Od jakiegoś czasu mam bowiem wrażenie, że obejrzałam już wszystko, co było do obejrzenia. Ja wiem, brzmi to niesamowicie dziwnie, bo przecież tyle tych seriali jeszcze zostało, i owszem, nadal z niecierpliwością wyczekuję kolejnych sezonów rzeczy, które dotychczas oglądałam - po prostu niezbyt kusi mnie nowe. Od czasu matur jedynym serialem, który dosłownie pochłonęłam, było Star vs, the Forces of Evil Disneya, głównie dlatego, że YouTube uparcie pokazywał mi jego fragmenty w proponowanych, a para głównych bohaterów wydała mi się niesamowicie urocza. A ja na szipowanie uroczych par jestem zawsze chętna, heh. Kilka dni temu zaś próbowałam znaleźć sobie coś do oglądania, i jakoś tak... nic nie kusiło. Ani sitcomy, ani dramaty, ani nawet serial, który wydaje się spełnieniem wszystkich moich marzeń, czyli Dobry omen - połączenie Gaimana, Pratchetta, Tennanta i licznych nawiązań do popkultury brzmi jak wizja mojego raju, a jednak... Ale spokojnie, co do tej produkcji zawieszenie na pewno niedługo mi przejdzie. Czuję to już teraz. Co do innych jednak, to nawet seriale niegdyś kuszące, obecnie wydają mi się nie dla mnie, nie na ten nastrój i w ogóle jakieś nie takie. Chyba najbardziej mam ochotę na coś podobnego do Atypical - nie dlatego, żebym jakoś kochała ten serial, ale w tym momencie chyba najbardziej odpowiada mi ten klimat połączonej lekkości i powagi. 

Krótkie wspomnienie należy się w tym miejscu potyczkom z biurokracją związaną ze studiami, których było, no cóż, raczej więcej niż u przeciętnego polskiego maturzysty. Ale o tym może porozmawiamy w lipcu. Może 

Wreszcie ostatnie, zaszczytne miejsce jeśli chodzi o mój niesamowity czas ostatnich tygodni przypada wyjściom z domu. Na herbatę do kawiarni z dawno niewidzianymi ludźmi, na dodatkowy francuski z którego nie chciałam rezygnować (bo kiedy będzie następna okazja do porządnej nauki tego języka?!), na wystawę do Mocaku, na kurs z angielskiego przygotowujący mnie do egzaminu językowego. Ponieważ na żadne z tych wyjść nie musiałam wstawać przed 8, ostatnimi czasy jestem wyspana i szczęśliwa. Mogę również swobodnie zaspokajać ten niewielki pierwiastek wewnętrznej próżności, który popycha mnie do biegania po mieście w powiewających spódnicach za kolano, ładnych sukienkach i (tylko czasem, a na pewno nie w 30-stopniowym upale) makijażu. Powiedziałabym właściwie, że to daje mi najsilniejsze poczucie wolności - nie ciuchy, oczywiście, ale sam fakt wolnego wychodzenia z domu, niby nadal na konkretną godzinę, ale mogę przecież wyjść wcześniej, tu pójść, tamto załatwić, ponapawać się Krakowem (tego nigdy dość), w skrócie - poczuć się naprawdę wolną. 



Moja konkluzja chyba jest taka, że skończenie liceum nie jest do końca takie, jak się tego spodziewałam. Nie zamknęłam się w domu na cztery spusty przyklejona do Netfliksa czy książki. Robię rzeczy. Chodzę po mieście. Może więc wolność pomaturalna to chodzenie po mieście we wtorek o 12, kiedy przez ostatnie lata było się wtedy jeszcze w szkole. To chyba właśnie to. Brak jakiegokolwiek imperatywu. 

Nie dajcie się imperatywowi szepczącemu, że wakacje muszą być nieziemskie, żeby były satysfakcjonujące. Nie muszą. A na pewno nie od maja do października. 

Komentarze

  1. Co prawda te najdłuższe wakacje jeszcze przede mną, ale bardzo podobnie spędzam już teraz dwa miesiące wolnego (a czasem i weekendy). Już jakiś czas temu zauważyłam, że wyjazdy mnie męczą (całe to pakowanie i rozpakowywanie, a siedzenie w samochodzie...) i staram się mieć taki czas po prostu, kiedy nic nie muszę robić. Tylko mnie wtedy męczy głosik, który nie każe mi robić czegoś wielkiego, a w ogóle zrobić coś pożytecznego. xD
    No cóż, w takim razie życzę Ci udanych pozostałych miesięcy wakacji! :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz