Technologia jest po to, żeby jej używać

Swego czasu miałam na telefonie pewną aplikację. Nic skomplikowanego, raczej prosta, dotycząca bardzo prozaicznej czynności, o której często zapominamy. Co więcej - aplikacja faktycznie się sprawdzała, wyrabiała u mnie dobry nawyk, którego kontrolowanie w inny sposób byłoby bardzo trudne (wiecie, tak to jest z wyrabianiem nawyków - gdyby wystarczyło po prostu pamiętać i chcieć, nie byłoby tych wszystkich żartów o postanowieniach noworocznych). 


Aplikacja wydawała mi się fajnym rozwiązaniem, zdecydowanie wygodniejszym od tego, które - dla osiągnięcia tego samego efektu - doradziła nam w pierwszej klasie gimnazjum nauczycielka biologii. Nie zdziwi więc was zapewne fakt, że postanowiłam podzielić się tym dobrym doświadczeniem ze znajomymi, na zasadzie - hej, może komuś też to pomoże, w końcu wszyscy mają teraz smartfony, aplikacja jest darmowa... 

Niestety, zderzyłam się ze ścianą. Za każdym razem reakcja - przypominam, wśród osób w wieku 15-16 lat - była właściwie taka sama. Uniesione z niedowierzaniem brwi, lekki uśmiech rozbawienia, nieraz komentarz w rodzaju "serio?", "ale... po co?", i tym podobne. Co najmniej jakbym oświadczyła, że dla wygody przykręcę sobie na stałe telefon do ręki. Do czego w takim razie służyła ta budząca rozbawienie, ta apparently really ridiculous aplikacja? Otóż w aplikacji zapisywałam ilość wypitych szklanek wody. Cel? Picie 1,5 - 2 litrów wody dziennie, bo tak jest zdrowo. 

Odnoszę wrażenie, że spora część społeczeństwa ma głęboko zakorzeniony strach przed technologią. Jakiś podświadomy lęk przed buntem maszyn czy zbytnim uzależnianiem się od technologii, ograniczaniem swojej wolności. Spójrzmy jednak na sprawę racjonalnie - weźmy chociażby przykład tej nieszczęsnej aplikacji do zliczania objętości wypitej danego dnia wody. Widzicie, gdyby hipotetycznie rzeczona aplikacja pewnego dnia zniknęła, skutki byłyby katastrofalne właściwie znikome. Nie umarłabym z pragnienia, bo to nie jest wszczepiony do żołądka dozownik wody. Nie zapomniałabym też kompletnie o piciu, by następnie wylądować w szpitalu z odwodnieniem. 



Widzicie, już nie używam tej aplikacji. Nie ze strachu przed Wielką Tajną Organizacją, która ma dane na mój temat, nie z poczucia "o nie, uzależniłam swoje życie od technologii, muszę to zmienić".  Nikt nikogo od niczego nie uzależnił. Wiecie za to, co się stało? Wyrobiłam sobie zdrowy nawyk picia wody. Nie zawsze udaje mi się wypić te 1,5 litra, ale zawsze mam z tyłu głowy świadomość, że jest to zdrowe i powinnam do tego dążyć. Aplikacja była narzędziem dokładnie takim, jakim byłby codziennie napełniany wodą 1,5 litrowy dzbanek stojący na stole (wedle wspomnianej wyżej sugestii nauczycielki biologii)... tyle, że wygodniejszym. Bo nie musiałam pamiętać o dzbanku (czy też taszczyć ze sobą butelki), bo działało to równie dobrze, gdy byłam poza domem. Zatem podsumowując: skutki pozytywne = zdrowy nawyk, skutki negatywne = brak. Szok. 

Czy mogłabym zapisywać ilość wypitej wody na kartce papieru? Oczywiście, że tak. Ale telefon mam zawsze przy sobie i raczej rzadko go zapominam, w dodatku był on w stanie zbierać dane z dłuższych okresów i podawać statystyki (tygodniowe, miesięczne...) Przede wszystkim jednak był skuteczny i nieszkodliwy. Skoro zaś miał te dwie cechy, to właściwie skąd to zaskoczenie tym, że używam go w tym celu?

Podobną reakcję wzbudza informacja o tym, że używam aplikacji z kalendarzykiem miesiączkowym. W sumie to dość przykre, że tak wiele osób odrzuca tego typu udogodnienia niemal wyłącznie w imię  jakiegoś wyimaginowanego wyparcia nowych technologii. Co z tego, że aplikacja może przechowywać dane z kilku lat i lepiej zliczać np. średnią długość cyklu, co z tego, że można w niej łatwo i szybko zaznaczyć wszelkie objawy, na które następnie algorytm bierze poprawkę przy obliczaniu długości cyklu - lepiej trzymać pod poduszką papierowy kalendarzyk roczny i powtarzać, że nie jesteśmy uzależnione od technologii. 


Tylko że to jest po prostu udogodnienie.  Aplikacja jest wygodna i skuteczna, łatwiejsza w obsłudze niż kartka papieru (chociażby w tym sensie, że nie muszę siedzieć i ręcznie liczyć żadnych dni...), oszczędza mi czas oraz - po odpowiednio długim używaniu - faktycznie się sprawdza, w przewidywaniach myląc się maksymalnie o 1-2 dni. Jej zniknięcie nie sprawiłoby, że nagle zapomnę że kobiety mają okres/zapomnę jak liczy się długość cyklu/mój organizm się rozreguluje/cokolwiek. Ale skoro jest, to dlaczego miałabym z niej nie korzystać? 

Wciąż są dziedziny życia, w których świadomie wybieram rozwiązanie analogowe. Bullet journal, sennik czy dodatkowe notatki do szkoły robię na papierze - ale dlatego, że jest mi tak wygodnie lub po prostu sprawia mi przyjemność (bo lubię ładne notatniki, heh). Jeśli ktoś woli uczyć się z notatek na komputerze czy prowadzić bujo w notatniku w smartfonie, to super! Jego wola. Skoro mu tak wygodnie, nikomu tym nie szkodzi, to kim jestem, by mu tego zabraniać, negować czy wyśmiewać? Z drugiej strony - jak najbardziej szanuję i cenię rozwiązania analogowe, tak długo, jak długo nie są formą ślepej krucjaty przeciwko technologii.

Kiedyś ludzie używali lamp gazowych, bo nie było elektryczności. Gdy pojawiła się elektryczność, mieszkania z oświetleniem elektrycznym były atrakcyjne - chociażby dlatego, że nie groziły wybuchem. Telefony komórkowe przyjęły się, bo są wygodniejsze niż bieganie z kartą do budki telefonicznej. Smartfony przyjęły się, bo zapewniają mobilny dostęp do internetu bez konieczności noszenia ze sobą laptopa (wszak nie każdemu jest to potrzebne). 


JakDojadę pokazuje mi, za ile minut mam autobus, gdzie muszę się przesiąść i ile przystanków mam do przejechania. Tablice na przystankach tramwajowych pokazują, za ile minut przyjedzie tramwaj. W niektórych sklepach możemy zapłacić kartą w kasie samoobsługowej. Kod QR na plakacie zapewnia nam szybki dostęp ze smartfona do treści w internecie, bez potrzeby ręcznego wyszukiwania. Zamówienie w McDonaldzie możemy złożyć w kilku kliknięciach na przeznaczonym do tego ekranie, dzięki czemu mamy pełen ogląd oferty i wiemy dokładnie, z czego możemy wybierać.* Możemy nosić soczewki kontaktowe albo okulary, w zależności od preferencji. Czytnik e-bookow ratuje życie szybko czytającym i dużo podróżującym.

*a także omijamy kolejkę ludzi, którzy nie wiedzą, że można złożyć zamówienie elektronicznie i zapłacić gotówką w odpowiednim punkcie. Jeszcze nie zdarzyło mi się, by do punktu płatności była kolejka. Polecam ludziom bez kart :-)

\Rozwijająca się technologia była, jest i będzie elementem naszego życia. Nikt nikogo nie zmusza do korzystania z oferowanych przez nią udogodnień, ale na Odyna, nie ma najmniejszego sensu jej demonizować! How about zamiast tego okazać zainteresowanie, rozważyć możliwości, może nawet wypróbować, dopiero potem stwierdzić: to zdecydowanie dla mnie. Można - tak jak np. ja - technologię "wdrożyć" tylko w część swojego życia - w podróż jeżdżę z czytnikiem, ale w domu mam piękny regał papierowych książek. Bullet journal prowadzę w papierowym notatniku, ale rodzinne plany mamy zapisane w Kalendarzu Google, do którego mam dostęp zarówno z komputera, jak i z telefonu. I tak dalej, i tak dalej... 

To conclude: Nie demonizujmy technologii. Amen. 

Komentarze

  1. Żywię lekką awersję do aplikacji wszelakich (nie powodują jej żadne kwestie ideologiczne, ot, niezrozumiała dla mnie samej cecha charakteru), co nie przeszkadza mi być uzależnioną od facebooka, wattpada i bloggera (ale zwłaszcza facebooka, gdzie tak naprawdę nie ma nic ciekawego, ale niestety moja podświadomość, czy jaki inny czort jest odpowiedzialny za bezmyślne scrollowanie tablicy, twierdzi inaczej), tak czy siak, mogę być przykładem kontrargumentu na tekst "używanie zbyt dużej ilości aplikacji może uzależnić od technologii", albo coś w tym guście. Bzdura, można używać piętnastu i traktować je - no właśnie - jedynie jako narzędzie, albo trzech i być uzleżninym.
    Post dobry i celny. Idealne posumowanie zawarłaś w tytule, więc nie będę powtarzać.
    Wszystko jest dla ludzi, jeśli się z tego z umiarem korzysta, zwłaszcza smartfony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W punkt - uzależnienie od technologii nie jest mierzone ilością używanych aplikacji, ani tym do czego ich używamy, ale tym, JAK ich używamy.
      I ja naprawdę rozumiem, że ktoś może nie chcieć mieć w ogóle nawet smartfona, czy konta na Facebooku, czy cokolwiek. Tylko niech nie patrzy z niedowierzaniem na mnie :D

      Usuń

Prześlij komentarz